Przekaż 1%
03.12.2009 Pielgrzymowanie

Wspomnienia z pielgrzymki

Na pielgrzymim szlaku. Medjugorie – Rzym

Około 1.30 wyjazd. Przed nami cała noc i dzień w autokarze, ale to nas nie przeraża. Jest czas na nawiązanie nowych lub odnowienie starych znajomości. Mijamy jedną granicę, drugą. Nikt nas nie zatrzymuje, nie kontroluje. Czujemy się jak prawdziwi obywatele Europy. Jedynie zmieniające się krajobrazy przypominają nam, że jesteśmy w zupełnie innym kraju. Każdy, z nosem przyklejonym do szyby autokaru, podziwia zapierające dech w piersiach widoki. I wreszcie prawdziwe przejście graniczne z celnikami i kontrola paszportów. To znak, że wjeżdżamy na tereny byłej Jugosławii.

Czytaj więcej

Jesteśmy w Bośni i Hercegowinie a wieczorem docieramy do Medjugorie – jednego z głównych celów naszej pielgrzymki. Tu 24 czerwca 1981 roku na wzgórze weszły trzy dziewczynki: Ivanka, Mirjana i Vicka. Objawiła się im Matka Boska-Gospa. Przestraszone dzieci uciekły i opowiedziały o wszystkim kolegom: Ivanowi, Marii i Jakovowi. Te dzieci także zobaczyły niezwykłą postać. „Widzacy” dzisiaj mają ponad 40 lat. Nadal mieszkają w Medjugorie . Od tego czasu widują Ją do dziś niemal każdego dnia. Maryja przekazuje im orędzia. Mówią one o pokoju na świecie, zachęcają do czynienia dobra.

Po zakwaterowaniu i obiadokolacji w miłym hoteliku, gdzie gospodarzem jest Zdrawko, każdy udaje się na wymarzony odpoczynek. Rano, po śniadaniu, piękna droga krzyżowa w pobliżu Sanktuarium i wizyta w Matczynej Wiosce. Jest to miejsce, gdzie każdy bez względu na narodowość czy kolor skóry, może otrzymać pomoc czy to duchową, modlitewną, czy też bardziej przyziemną jak np. w leczeniu z narkomanii. Mieści się tu m.in. ośrodek osiągający najlepsze wyniki na świecie w leczeniu narkomanii poprzez pracę i modlitwę.

Następny etap – wodospad Kravica. Coś wspaniałego. Dzięki wspólnym wysiłkom wolontariuszy każdy mógł pokonać strome podejście i poczuć na własnej skórze kaskady spływającej wody. Była okazja do kąpieli, pływania i podziwiania niezapomnianych widoków.

Po kolacji o 18.00 udział w różańcu. I tu kolejne przeżycie. Po 4-tej dziesiątce o godz. 18.40 nastaje 2-minutowa cisza i słychać tylko ciche dźwięki maryjnej pieśni. Jest to godzina objawień. W tym czasie Gospa spotyka się z „widzącymi”- być może nawet w tym miejscu, gdzie my jesteśmy. Dla mnie jest to ogromne przeżycie. Mimo największych wysiłków nie mogę skupić myśli, by przekazać Jej intencje, z jakimi przybyłam. Łzy spływają po policzkach i mam wrażenie, że wzrok figury Gospy jest utkwiony we mnie i jeszcze przez dłuższą chwilę patrzymy sobie prosto w oczy, jak gdyby wokół nie było nikogo, tylko my dwie. Po różańcu jeszcze nabożeństwo dla chorych i czas na indywidualną modlitwę. Większość udaje się pod figurę Pana Jezusa, by osobiście doświadczyć kolejnego cudu. Tu z miejsca nad kolanem Pana Jezusa wypływa osocze. Każdy chce dotknąć lub obetrzeć choćby kawałkiem chusteczki cudowną ciecz z wiarą w jej cudowną moc, przynoszącą ulgę w cierpieniu. Po dniu tak bogatym w przeżycia niewielu z nas może zasnąć.

I kolejny dzień. Tym razem Chorwacja i mała zmiana planu. Zamiast Splitu zwiedzamy Trogir – miasto jak ze średniowiecza, które leży na niewielkiej wyspie oddzielonej od lądu kilkumetrowej szerokości kanałem portowym. Wyspa jest niewielka i zaledwie godzina wystarczy, żeby przejść się wszystkimi uliczkami. My odwiedzamy jednak tylko główne atrakcje. Jest, więc starówka, plac Jana Pawła II z Katedrą św. Wawrzyńca, Pałac Čipiko, Brama Lądowa i spacer po pięknym nabrzeżnym deptaku, obsadzonym palmami, obok którego cumują promy, a w oddali widać piękną twierdzę. Cała wyspa znajduje się na Liście Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO.

Po uroczym Trogirze – Dubrownik. Kilkugodzinna trasa wiedzie przepięknym, malowniczym wybrzeżem Chorwacji. Widoki niespotykane gdzie indziej. Trudne do opisania. I nareszcie jesteśmy u celu. Mamy godzinne opóźnienie, ale nasza przewodniczka Regina cierpliwie czekała, by oprowadzić nas po Starym Mieście, które zostało wpisane na listę dziedzictwa kulturalnego UNESCO. Idziemy, więc Stradunem, główna ulicą Dubrownika obok barokowego kościoła św. Vlaha (Błażeja), wieży zegarowej, Kolumny Rolanda. Ciekawostką jest to, że w Dubrowniku znajduje się najstarsza w Europie apteka, działająca od 1317 r. Nocleg. Tym razem w Dubrowniku w hotelu Neun.

I następny dzień z atrakcjami. Po Mszy św. udajemy się do portu, gdzie oczekujemy na wejście na prom. Tu napotykamy na przeszkodę. Żadnej windy, która wywiozłaby na wysoki pokład ok. 20 wózków. Lecz jakże miła niespodzianka. 2 marynarzy ruszyło z pomocą. W pocie czoła zmagali się z naszymi wózkami, wnosząc je wąskimi trzęsącymi się schodkami na wysoki pokład promu. 11.30 odpływamy. Prawie 8 godz. rejsu promem z Dubrownika do Bari przed nami. Mniej odważni zajmują miejsca w osłoniętej sali. Większość jednak wybiera miejsce na odkrytym pokładzie. Niesamowite przeżycie. Oddalający się ląd, widoczny jeszcze ok. 2 godz. i spienione morze, towarzyszące nam delfiny. Śpiew i zabawa. Piękne chorwackie słońce i plażowanie na pokładzie. Możemy powiedzieć, że opalaliśmy się w Chorwacji. Nieważne, że jest to drewniany pokład promu a nie plaża. Wieczorem otrzymujemy informację, że rejs się przedłuży ok. godziny. Jak się później okazało natrafiliśmy na wiatr bora, który bardzo przyjemnie, może nie dla wszystkich, zaczął kołysać promem.

Wreszcie ok. godz. 21.00 dobijamy do brzegu Włoch. I znów miła niespodzianka. Włosi puszczają nas bez koniecznej kontroli celnej i możemy wyruszyć na nocleg. Ok. godz. 2.30 w nocy przyjeżdżamy do San Giovanni Rotondo, gdzie prowadzeni przez właściciela hotelu docieramy na miejsce. Po szybkim posiłku wymarzony odpoczynek. Noc jest krótka.

Następnego dnia czeka nas strome podejście na Mszę św. do kościoła Matki Bożej Łaskawej. I tu znów otrzymujemy pomoc. Jeden z pracowników hotelu samochodem podwozi na górę grupę niepełnosprawnych. W kościele Msza św. z inną grupą Polaków i nawiedzenie grobu Ojca Pio. Tłum pielgrzymów stojących w kolejce. Osoby na wózkach są wpuszczone poza kolejką, ale i tak nie ma szans nawet na krótka modlitwę przy grobie ze względu na dużą ilość odwiedzających. Po południu czas wolny. Część z nas, w małych spontanicznie zorganizowanych grupkach, idzie odprawić drogę krzyżową. Bardziej zmęczeni wracają do hotelu. Jeszcze inni udają się po raz kolejny do grobu Ojca Pio. Ok. godz. 17.00 przy grobie jest może tylko trzydzieści osób. Nie ma kłopotu z kolejkami, nikt nie wygania, można się w spokoju pomodlić.

I znów kolejny dzień. Wyjeżdżamy bardzo wcześnie, biorąc śniadanie na wynos i kierunek Lanciano. To zawsze robi wielkie wrażenie. Bo każdy z nas jest trochę świętym Tomaszem. Wierzy, ale gdy zobaczy, to wtedy może bardziej wierzy. Ciało i Krew Pańska. Tak naocznie, tak z bliska, tak bezpośrednio, prawie dotykalnie. Stajemy wobec tajemnicy niewytłumaczalnej, od ponad 1200 lat obecnej w życiu człowieka. Podobnie Manopello, do którego przyjeżdżamy godzinę później. Gdzieś tam za górami, skąd (jak mówią) już wrony zawracają, bo to koniec świata. Niezwykłe sanktuarium. Sanktuarium Świętego Oblicza, które dzięki słowom Benedykta XVI i jego obecności tam, coraz bardziej promieniuje na świat. Stąd na poprzek Apeninów przez góry, bardzo ciekawą autostradą, jedziemy do Rzymu, ale do miasta nie wjeżdżamy, tylko kierujemy się w stronę noclegu w eleganckim hotelu „La Playa”. Zakwaterowanie i idziemy na obiadokolację. I tu znowu „pasta”, która wywołuje już u każdego napady śmiechu. A jakże by inaczej mogło być we Włoszech – pasta to podstawa. Najbardziej wytrwali dotarli do morza, ale niewielu ich było w tym dniu.

Kolejny dzień. Wyjazd do Rzymu. Jedziemy na audiencję. Docieramy do Rzymu i tutaj po krótkim bieganiu, szukaniu, wpuszczają nas do Auli Pawła VI. Osoby niepełnosprawne są wprowadzone bocznym wejściem bez szczegółowej kontroli i tam mają możliwość zajęcia miejsc blisko papieskiego podium. Niestety wszystkim się to nie udaje i chyba ci, którzy mieli by być pod filarami, więcej widzieli na telebimach niż ci pod filarami, którzy nie widzieli nic, a jedynie słyszeli. Po audiencji idziemy na kolejne zakupy dewocjonaliów, a później pobyt przy grobie Ojca Świętego. Jest to chwila bardzo osobista, gdyż wszyscy pamiętamy Ojca Św. pełnego radości. Nie ma jednak możliwości na dłuższe zatrzymanie się w tym miejscu. Zwykle krzykliwi Włosi są jednak wyrozumiali i ku naszemu zdziwieniu, bardzo długo pozwolili się nam zatrzymać się przy grobie Świętego Piotra.

I już zwiedzanie Bazyliki Świętego Piotra. Nikt nas nie przestawia, nikt nas nie goni, możemy zobaczyć najważniejsze i najpiękniejsze rzeźby i obrazy Bazyliki. Jesteśmy przy Piotrze, starej mozaice, przy Piecie, przy kobietach pochowanych w Bazylice i Janie XXIII, i posadzce Kosmatów, i konfesjonałach, i konfesji i „Glorii” Berniniego, i filarach, i wielkościach bazylik. Jedziemy na Mszę św. do ojców redemptorystów, do polskiego kościoła pw. Matki Bożej Nieustającej Pomocy, gdzie znajduje się Jej oryginalny obraz. Przy okazji z okien autobusu, oglądając Wielki Cyrk – największy stadion świata, który mieścił aż 250 tys. ludzi, termy, Koloseum, Santa Maria Maggiore. Stamtąd po Mszy św.

wracamy do autokaru. Jedziemy już na starą Pontinę, by udać się do Lawinio na nocleg.

W kolejnym dniu wyjeżdżamy w stronę Cassia i Asyżu. I znów zmiana planu. Nie jedziemy do Cassia, lecz do Magliano Sabina, do sióstr redemptorystek od Matki Bożej Radosnej. Tutaj spotkanie, msza św. i obiad. Spędzamy bardzo miło czas i wreszcie Asyż, a tam grób św. Franciszka, odnaleziony po 52 dniach poszukiwań, wspaniałe freski Cimogue i Giotto, gołąbki, ogród różany, Porcjunkula i Cela Transito. Podczas pielgrzymki zwiedzamy, więc 3 Bazyliki Patriarchalne, z 6, które istnieją na świecie. Jest Bazylika Św. Piotra, Santa Maria deli Angeli i św Franciszka.

Ostatni nocleg i droga do Padwy. Najpierw wzdłuż jednego z brzegów malowniczego jeziora, Trasimeno, a potem przez środek Apeninów. Po jednej i po drugiej stronie towarzyszą nam najstarsze góry – wiekiem trzeciorzędowe podobnie jak nasze Góry Świętokrzyskie, ale o wiele wyższe. Jeszcze przystanek w cieniu kopuły św. Łukasza w Bolonii i Padwa. Nawiedzenie Bazyliki św. Antoniego, to przede wszystkim msza św. w najstarszej części przy dziedzińcu magnolii, ale także możliwość nawiedzenia grobu świętego, gdzie na pewno jest dość czasu dla każdego na modlitwę osobistą i refleksje. I wreszcie kaplica relikwii, gdzie widzimy kamień, który służył świętemu za poduszkę i jego język, szczękę i struny głosowe, które nie uległy rozkładowi, mimo kilkuset lat od jego śmierci.

Wenecja, która wita nas zmrokiem, gdyż już przy pierwszych zapalających się światłach, nasz specjalnie wynajęty statek przybija do wybrzeża Słoweńców. Bardzo krótkie zapoznanie z Wenecją, z najelegantszym, jak określił to Napoleon, salonem świata, jakim jest bez wątpienia Plac Św. Marka a raczej z jego nastrojem. Gdy odjeżdżamy, orkiestry w kawiarniach, po obu stronach placu, zaczynają ze sobą rywalizować, przyciągając gości do stolików restauracji. I znowu nastrojowy spacer stateczkiem po kanale Dżudoka i nocna podróż w stronę Mariazell.

Mariazell – dobrnięcie do Łaskawej Pani Austrii i Węgier i Narodów Słowiańskich. Wspaniała Kaplica Łaski cała w srebrze Habsburgów, z figurką Matki Boskiej i niezwykły, w swojej wymowie i wyrazie artystycznym – Ołtarz Trójcy Świętej. Niespotykany nigdzie. Bóg Ojciec podaje rękę Synowi, będącemu na krzyżu. Wreszcie powrót do domu.

Dziękuję organizatorom za możliwość zobaczenia tych wszystkich miejsc i za te niezapomniane przeżycia. Dla wielu na pewno była to pierwsza, a może i ostatnia tak daleka i pełna wrażeń pielgrzymka. Myślę, że mimo mniejszych lub większych trudności – było warto!

Jadwiga Przybyłko/ Sprawna inaczej

Kliknij na zdjęcie, aby powiększyć!